Polub mnie

Uwaga! Niniejsza strona ma charakter wyłącznie informacyjny, nie promuje żadnego stylu jazdy i nie ma charakteru szkoleniowego. Wszystkie samochody, których dotyczą opisy i zdjęcia zamieszczone na tej stronie są użytkowane zgodnie z przepisami ruchu drogowego i z zachowaniem najwyższych środków bezpieczeństwa tak aby nie wyrządzić nikomu żadnej szkody na drodze. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za innych użytkowników dróg, którzy w sposób niezgodny z przepisami ruchu drogowego lub z narażeniem zdrowia i życia innych będą użytkować pojazdy na drogach publicznych i poza nimi.

Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć samochodów, treści wpisów zamieszczonych na ich temat, a także ich dalszą publikację. Wszystkie zdjęcia i artykuły zostały stworzone przeze mnie i stanowią moją własność. Dziękuję za zrozumienie :)

  1. pl
  2. en

„Huragan"

Nigdy nie przypuszczałem, że jakikolwiek samochód będzie w stanie zawrócić mi w głowie. Jeździłem wieloma pięknymi i drogimi autami, w których spędzałem długie godziny pokonując setki kilometrów pełnych wrażeń. Często wysiadałem z nich bardziej lub mniej zadowolony.., ale nigdy nie zauroczony niczym po pierwszej randce z osobą, która swoim zachowaniem, osobowością i wyglądem była by bliska ideału. Już jako nastolatek zasypiając miałem przed oczami długą trasę, która wiodła na południe Europy gdzieś w rejon Madrytu. Oczami wyobraźni widziałem jak pokonuję tą drogę za kierownicą nowego Lamborghini zatrzymując się tylko na stacjach benzynowych, które były restauracją dla mojego „superkota” i przepustką do dalszej podróży, która tak naprawdę nigdy nie powinna się zakończyć.., bynajmniej w scenariuszu na planie filmu zmontowanego przez rozmarzonego nastolatka. Świat supersamochodów jest niesamowicie egzotyczny, niedostępny i hermetyczny, praktycznie nie do osiągnięcia dla zwykłego, przeciętnego człowieka. Kiedyś czytałem artykuł w jednej z bodajże brytyjskich gazet na temat kolekcji samochodów Sułtana Brunei, człowieka, który zgromadził kilka tysięcy najdroższych wozów na ziemi. Sułtan przez lata „kitrał” dzieła sztuki na terenie kompleksu większego niż lotnisko w Melbourne, do których nikt postronny nie miał dostępu. Pierwszy i przez wiele lat jedyny dziennikarz, który uzyskał zgodę na wejście do tej bajecznej krainy opisywał to miejsce jako „Świątynia Alladyna” i bajkę niczym z Księgi Tysiąca i Jednej Nocy. Udało mu się wykonać mikro-aparatem serię zdjęć, na których uwiecznił samochody.., które oficjalnie nigdy nie powstały lub zostały zniszczone na etapie prototypu. W tej wielkiej jaskini znajdują się pokoje wymalowane na różne kolory, które odpowiadają barwom lakieru wozów, które się w nich znajdują; i tak na przykład w „Yellow room” stoi kilkanaście żółtych Ferrari, w Red room znajdziemy 5 takich samych Lamborghini Diablo. Nie wiem ile tych pokoi tam jest, ale liczby pojazdów są imponujące. Żeby zobrazować skalę o jakiej rozmawiamy powiem tylko, że Sułtan jest w posiadaniu 604 Rolls Royc-ów, 452 Ferrari, 134 Koenigseggów, 179 Jaguarów i wielu wielu innych najbardziej egzotycznych zabawek na ziemi. Część z tych samochodów była wyprodukowana w limitowanej ilości kilku sztuk na cały świat.., i wszystkie ma Sułtan. Na zdjęciach zidentyfikowano ręcznie zbudowane Porsche w tajnej fabryce Crewe, a także pojazdy stworzone na specjalne zamówienie w manufakturach Rollsa, AMG, Astona i Porsche. Mówi się, że niektóre wozy kosztowały ponad 15 milionów dolarów za sztukę. Tylko kto tym wszystkim zarządza skoro rodzina królewska tylko jeździ? Otóż sztab wykwalifikowanych inżynierów, którzy szlifowali swoje umiejętności w najbardziej prestiżowych fabrykach samochodowych na naszej planecie. Ponoć ci ludzie zarabiali po 210 tysięcy dolarów rocznie już w połowie lat 90. Dopiero po wielu latach od publikacji artykułu ujawniającego stan posiadania Sułtana wyszło na jaw, że w fabryce AMG istniał oddzielny pokoik nazywany słodziutko „The Sultan Room”, w którym na zamówienie ręcznie budowano fury będące uzupełnieniem luk w kolekcji floty należącej do Pana Bolkiaha. Prawdziwa skucha miała miejsce w 1995 roku kiedy to pod Turynem obalił się TIR z 15 supersamochodami przygotowanymi dla Pana Hassana przez samego Pininfarine. Pewnie historii na ten temat jest więcej, a kolekcja Sułtana się podwoiła lub potroiła bo przecież cały czas powstają nowe, piękne i drogie auta. Prawda jest jednak taka, że nam śmiertelnikom zwyczajnym najczęściej nigdy w życiu nie będzie dane usiąść za kierownicę superwozu wartego miliony. Czy aby na pewno? I tutaj z pomocą przychodzi niewidzialna siła marzeń i wizualizacji dzięki której twory naszej wyobraźni przekształcają się w rzeczy materialne. W 2017 roku napisałem list do prezesów wszystkich największych fabryk samochodowych na świecie. Przedstawiłem im koncepcję udoskonalenia programu testów drogowych aut, które weszły bądź mają wejść do produkcji. Dałem im do zrozumienia, że istnieje taki ktoś jak ja niemalże błagając o bilet za bramę przez którą wszedł bym do krainy najpiękniejszych wozów na świecie. Dostałem wiele odpowiedzi między innymi z Bugatti, Bentleya, Mercedesa, Ferrari i Porsche, ale niestety żaden z nich nie przyniósł dla mnie dobrej nowiny, po prostu w dobrym tonie dali mi do zrozumienia.., żebym spadał. Najbardziej przykro zrobiło mi się czytając list, który otrzymałem od jednego z wiodących producentów niemieckich samochodów sportowych. Było tam napisane, że pośród wielu wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy nadsyłają do nich swoje aplikacje szczegóły mają często największe znaczenie i moja aplikacja została odrzucona, aczkolwiek życzą mi wielu sukcesów. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że może faktycznie to nie ma sensu i skoro nie pasuję do ich świata to nie pasuję i trzeba się z tym pogodzić. Patrzyłem na te wszystkie listy i nagle przez moją głowę przeszła pewna myśl, pojawił się lekki uśmiech na twarzy i wypowiedziałem sam do siebie słowa „Nie chcecie mnie zatrudnić w jednej firmie to ja zatrudnię się u Was wszystkich, nie chcecie mi dać jednego samochodu to ja wezmę je wszystkie” i tak oto stojąc koło najnowszego Lamborghini Huracan przypomniałem sobie jak powstała strona Testdriver.pl, którą dedykuję Wam dzieląc się wrażeniami z jazdy najbardziej luksusowymi samochodami na świecie.

 

Lamborghini Huracan
09 września 2019

Pewnego kwietniowego dnia stoję przed samochodem wartym 1,2 miliona złotych i wiem, że za chwilę wyruszę nim przed siebie. Sam wygląd tego wozu powoduje ciarki na ciele, a do tego wiem, że muszę szczególnie uważać gdyż auto wróciło z toru wyścigowego i ma opony na wykończeniu. Lamborghini Huracan, którym udało mi się pojeździć fabrycznie zostało wyposażone w dziesięciocylindrową widlastą jednostkę o pojemności 5.2 litra, dysponującą momentem obrotowym o wartości 540 Nm i mocą 580 koni mechanicznych. W skład tego zestawu wchodzi dwusprzęgłowa, siedmiostopniowa skrzynia biegów za pośrednictwem której napęd przenoszony jest wyłącznie na tylną oś wyposażoną w mechaniczny dyferencjał. Tyle w teorii bo praktyce mój egzemplarz wygląda nieco inaczej. Huracan, który dostałem do testów przeszedł zabieg wzmacniający w niemieckim serwisie Lamborghini gdzie otrzymał dodatkową dawkę kilkudziesięciu nasterydowanych kucy. Wydruk z hamowni pokazał, że w tym zaprzęgu gotowych do biegu jest aż 654 koni gotowych spalić tylne opony na popiół i to dosłownie. Pamiętając metodę wsiadania do BMW i8 postanowiłem ubrać ciemne spodnie na wypadek gdybym musiał nimi powycierać próg wejściowy przy każdorazowym wślizgiwaniu się do środka. I tutaj zaskoczenie bo w Lambo czyścić progów galotami nie musimy. Owszem wsiadając mamy wrażenie, że za chwilę dotkniemy ziemi, ale sama wnęka za drzwiami jest na tyle duża, że bez problemu uda nam się zająć miejsce za kierownicą. Wiele razy słyszałem, że jakość wykończenia wnętrza superkotów pozostawia wiele do życzenia bo wszystko w środku trzeszczy, skrzypi i nie do końca jest spasowane jak należy.., być może coś w tym jest, ale w Lambo wygląda całość naprawdę nieźle. Faktycznie usłyszałem kilka niepokojących dźwięków z podłokietnika, ale wszystkie inne elementy zrobione są z drogich, solidnych materiałów.., no dobra, poza pokrętłami Menu na tunelu środkowym bo po prostu w życiu już widywałem lepsze, a te nie są moim zdaniem najwyższych lotów. Fotele obite delikatną skórą, alkantarą i obszyte czerwonym subtelnym szwem wyglądają rewelacyjnie i tak też utrzymują nasze ciało. Nawet jadąc bardzo szybko miałem wrażenie jakbym był otulony jakimś urządzeniem, które nie pozwala poruszyć mi się na boki. Chwyciłem za kierownicę z tym magicznym logiem i pierwsze co pomyślałem to to, że znowu czeka mnie walka z z ogromnymi łopatkami zmiany biegów, które skutecznie utrudnią mi włączanie kierunków i wycieraczek. No tak, wpuścić gamonia na salony... W Lambo nie ma żadnych wystających włączników wycieraczek czy kierunkowskazów z boku. Od wszystkiego i do wszystkiego jest kierownica wielofunkcyjna, na której jak sama nazwa mówi znajdziemy wszystkie potrzebne nam funkcje przydatne podczas jazdy. Największym zaskoczeniem wewnątrz było menu pojazdu i to nie dlatego, że jest skomplikowane bo nie jest, ale fakt, że informacje są wyświetlane w języku polskim. Moim zdaniem to zasługa Audi, a konkretnie systemu MMI, za pomocą którego obsługujemy ten wehikuł. Skacząc po funkcjach tego samochodu spodziewałem się, że będzie ich dużo i przy okazji zobaczę coś czego nigdy wcześniej nie widziałem, a okazało się zupełnie odwrotnie. Menu jest bardzo okrojone i ogranicza się w zasadzie do sterowania nawigacją, telefonem, radiem, klimą, komputerem pokładowym i zestawem grającym. W ustawieniach samochodu też nie znajdziemy dużo więcej niż godzina, blokada drzwi, przysłowiowa lampka w schowku i kamera cofania. I wiecie co? I bardzo dobrze. W tym samochodzie nie ma żadnych irytujących funkcji, których obsługa zajmowała by mnóstwo czasu, a do najciekawszych dodatków należą system start/stop, kamera cofania dosyć niskiej rozdzielczości przypominającej stare Nintendo i możliwość podniesienia przedniego zawieszenia przed najazdem na próg zwalniający. Warto podkreślić, że w tym samochodzie nie ma dodatkowego monitora na konsoli środkowej. Wszystkie informacje możemy wyczytać z wielofunkcyjnego, elektronicznego monitora w stylu Audi, na którym próżno szukać jakiejś choćby najmniejszej analogowej wskazówki.

 

"W krainie marzeń"

Jako, że nie miałem za dużo do czynienia z supersamochodami postanowiłem, że najpierw zajmę miejsce pasażera żeby oswoić się z tym autem i zobaczyć na co je stać w rękach kierowcy, który jest z nim obyty. Pomimo cofnięcia fotela do tyłu tak bardzo jak to tylko możliwe moje nogi pozostały lekko przykurczone. Nie mogę powiedzieć, żeby to była pozycja szczególnie uciążliwa, ale jednak kapsuła bezpieczeństwa wykonana z włókna węglowego wyraźnie zabierała miejsce w kabinie. Na tunelu środkowym znajduje się czerwona osłona magicznego guzika engine Start/Stop, po którego naciśnięciu rozbrzmiewa czysta i donośna muzyka potężnego motoru. Ten samochód niczego nie udaje, nie ma wspomagania dźwięku silnika, próżno szukać przycisków, po których naduszeniu będziemy świadkami jakiejś iluzji, która miałaby rozbudzać naszą wyobraźnię stwarzając wrażenie, że mamy do czynienia z samochodem innym, niż ten którym Lamborghini jest w rzeczywistości. Spokojna przejażdżka po mieście pokazała mi, że zawieszenie tego samochodu całkiem nie najgorzej znosi drogowe niedomagania. Jest twardo i owszem, ale nie na tyle żebyśmy zniechęcili się jazdą już na samym początku. Niestety im większe dziury tym bardziej mamy wrażenie, że za chwilę powypadają nam zęby od drgań. Przejeżdżając przez torowiska obawiałem się przycierania spodem auta, ale nic takiego na szczęście się nie działo. W pewnym momencie zwróciłem uwagę, że każde gwałtowniejsze naciśnięcie gazu powoduje zerwanie przyczepności kół i to natychmiast. Znajomy wytłumaczył mi, że w tym samochodzie optymalna temperatura opon wynosi 50 stopni celsjusza (jest wskaźnik temperatury ogumienia) i wszystko co poniżej tej wartości powinno zapalić lampkę ostrzegawczą u kierowcy. Gdy normalnym miejskim tempem jechaliśmy w kierunku autostrady w lewym dolnym rogu zapaliła się biała kontrolka z wizerunkiem tłoków. Okazuje się, że komputer odłączył nam 5 cylindrów, żeby zaoszczędzić paliwo, którego nasz superkociak potrzebuje nie więcej niż 13 litrów na setkę przy spokojnej podróży w trybie STRADA. Jadąc spokojnie, zajęci byliśmy rozmową i nawet przez chwilę zapomniałem jakim samochodem jedziemy, żadnych szarpnięć przy zmianie biegów, hałasów, wstrząsów i tym podobnych ekscesów. Dopiero spojrzenia przechodniów, innych kierowców, zdjęcia, wideo i głośne „Ty zobacz” przypominały o tym, że jedziemy Lamborghini. Gdy już temperatura opon nieco wzrosła przyszedł czas na konkretniejsze muśnięcie gazu. Ten wóz to dynamit pomyślałem, a to dopiero przecież tylko tryb STRADA dla pokornych kierowców. Gdy już wjechaliśmy na autostradę włączyliśmy tryb SPORT i od razu poczułem co oznacza 2.9s do setki tym samochodem. Dźwięk silnika zmienił się natychmiast, praca skrzyni też, a mnie po prostu wcisnęło w fotel z ogromną siłą. W Stelvio komputer zmienia biegi bardzo szybko, w AMG też w mgnieniu oka, nie inaczej w samochodach z logiem M na klapie.., ale Lambor miażdży ich wszystkich. W trybie SPORT działanie kontroli trakcji jest ograniczone i w zamyśle ma interweniować kiedy będzie „źle”.., tylko, że tam cały czas było „źle” bo do czwartego biegu lampka wręcz szalała, a wóz jakby wykorzystując każdą najmniejszą chwilę przyczepności rwał jak szalony do przodu. Faktycznie auto zaczęło zachowywać się bardziej przewidywalnie gdy temperatura opon wzrosła do około 53 stopni. Koła już tak się nie ślizgały, a wrażenie ogromnego przyspieszenia jeszcze się spotęgowało. Nie wiem gdzie jest granica, ale to auto napędza się do nieskończoności cały czas w tym samym tempie. Skrzynia biegów zmienia biegi w trybie SPORT w ułamku sekundy, ale w trybie CORSA robi to z prędkością światła, a do tego z wyraźnym „kopnięciem w plecy”. Każde odjęcie gazu kończy się donośnymi strzałami z czterech rur układu wydechowego, zmiana biegów „w dół” oczywiście z międzygazem dostarcza nam kolejną porcję sterydów i tak w nieskończoność Lambor gotowy jest do szaleństw... Już od pierwszych metrów jazdy tym autem zauważyłem, że układ kierowniczy to jedność wszystkich elementów zawieszenia z asfaltem i kierowcą, który kręcąc kołem kierownicy wytycza tylko kierunek jazdy, w którym Lambo grzecznie podąży. Widoczność z kabiny jest nadzwyczaj dobra, a krótka ścięta maska, której nie widać powoduje, że mamy wrażenie jakbyśmy jechali w symulatorze. Po krótkiej chwili niepewności zorientowałem się, że kierowca bardzo śmiało i pewnie zaczął przeskakiwać sobie pasy w lewo, prawo i na odwrót. Lambo zachowuje się jak resorak, którym po prostu dobrze się bawimy. Adaptacyjne zawieszenie robi robotę i w ułamku sekundy dostosowuje się do naszych drogowych poczynań. Jest jednak małe „ale”, o którym zostałem poinformowany, a mianowicie, że jeżeli podczas takiej zabawy „w lewo i prawo” za wcześnie i za mocno zostanie wciśnięty gaz wtedy wóz stanie się mocno nadsterowny i prawdopodobnie nie da rady już tego wyprostować nawet w najbardziej ucywilizowanym trybie jazdy Strada.

Moi drodzy, prowadząc tego bloga obiecałem sobie i moim czytelnikom, że będę obiektywny, nie będę kłamał i wymyślał. Nie udało mi się poprowadzić tego samochodu i nie wynikało to ze złej woli jego właściciela, a z czysto zdrowego rozsądku. Auto wróciło z toru wyścigowego, jego opony były bardzo zużyte i nie zapewniały należytej trakcji. Żeby prowadzić ten samochód trzeba mieć naprawdę spore doświadczenie z tylnonapędowym wyczynowym samochodem, a takim właśnie jest Lamborghini. Jestem pewien, że niedługo uda mi się wsiąść za kółko tego i wielu innych supersamochodów, a wtedy od razu wrażeniami z jazdy podzielę się z Wami...

Czy chciałbym być posiadaczem nowego Lamborghini... Mam świadomość, że dostąpiłem zaszczytu przejażdżki jednym z najlepszych, najdroższych i najpiękniejszych samochodów na świecie. Tylko kilka razy w życiu zdarzyło mi się żebym wyszedł z auta zauroczony, podekscytowany i zakręcony do tego stopnia, że z trudem odnalazłem drogę do mojej 21 letniej Hondy, którą z wrażenia zapomniałem gdzie zostawiłem. Pomimo tego, że cała ta przygoda trwała tylko kilka godzin to jednak chciałbym jeszcze kiedyś to powtórzyć i pojechać tym wozem daleko przed siebie.., a dokąd?, kto wie, może do Madrytu... Jeżeli zatem jesteście w stanie zaakceptować spalanie przy ostrej jeździe w granicach 35 litrów na 100 kilometrów, opony, których bieżnik ginie w oczach i cenę przekraczającą 1 milion sto tysięcy złotych to Lambo jest dla Was. Ten wóz uzależnia, a do tego budzi tak ogromne zainteresowanie otaczającego nas świata, że z pewnością nie pozostaniecie niezauważeni :)

 

Artur Rojewski

"Znowu się boję"

Następny