Polub mnie

Uwaga! Niniejsza strona ma charakter wyłącznie informacyjny, nie promuje żadnego stylu jazdy i nie ma charakteru szkoleniowego. Wszystkie samochody, których dotyczą opisy i zdjęcia zamieszczone na tej stronie są użytkowane zgodnie z przepisami ruchu drogowego i z zachowaniem najwyższych środków bezpieczeństwa tak aby nie wyrządzić nikomu żadnej szkody na drodze. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za innych użytkowników dróg, którzy w sposób niezgodny z przepisami ruchu drogowego lub z narażeniem zdrowia i życia innych będą użytkować pojazdy na drogach publicznych i poza nimi.

Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć samochodów, treści wpisów zamieszczonych na ich temat, a także ich dalszą publikację. Wszystkie zdjęcia i artykuły zostały stworzone przeze mnie i stanowią moją własność. Dziękuję za zrozumienie :)

  1. pl
  2. en

„Statek Wikingów"

Sverige, Svenska, Sweden lub po prostu Szwecja. Kraina, w której dba się o środowisko, życie ludzkie jest najważniejsze, a świadomość potrzeby przestrzegania przepisów drogowych jest większa niż w jakimkolwiek innym europejskim państwie. Pierwszy raz do tego kraju popłynąłem żaglowcem, na którego pokład dostałem się wraz z moim kolegą z technikum Andrzejem. Andrzej i ja zawsze mieliśmy smykałkę do uczestnictwa w różnych imprezach i konkursach międzyszkolnych z dziedzin naukowych, o których zazwyczaj nie mieliśmy pojęcia. Oczywiście tak było i tym razem. Konkurs wiedzy o morzu, w którym nagrodą główną było uczestnictwo w rejsie po Bałtyku i portach skandynawskich. Moja wiedza o morzu bałtyckim w 2001 roku była porównywalna do wiadomości jakie posiada przeciętny zjadacz chleba na temat obsługi palnika balonowego, czyli raczej niewielkie. Wszyscy uczestnicy konkursu byli bardzo dobrze przygotowani, ale jak zwykle nie my więc pozostała improwizacja. Okazało się, że siedziałem za wielkim filarem, a obok mnie były drzwi, za którymi w ciszy i spokoju, niedręczony przez nikogo i z książkami w rękach siedział na podłodze... Andrzej :) Ostatecznie zajęliśmy drugie miejsce w tym turnieju i już niedługo z wielką radością zostaliśmy zaokrętowani na statku w stopniu „majtek pokładowy”. Do Skandynawii płynąłem czując jakiś dziwny sentyment. Właściwie to nie mogłem się doczekać kiedy na własne oczy zobaczę jak toczy się życie w tym jakże innym od naszego kraju. Po wielu godzinach walki z żywiołem na morzu i wdychaniu spalin zmarynizowanego silnika Leyland (Jelcz), w który wyposażony był nasz „okręt wojenny” wreszcie dotarliśmy do wybrzeży Szwecji. Nie zawiodłem się, to miejsce wyglądało pięknie, było bardzo czysto i spokojnie, a ludzie do siebie odnosili się z dużą życzliwością. Spacerując po tych małych miasteczkach zacząłem się zastanawiać dlaczego większość samochodów, które mijam na ulicy to Saab i Volvo. Odpowiedź jest prosta, te dwie marki narodziły się właśnie tutaj, w Szwecji, a biorąc pod uwagę silny związek emocjonalny Szwedów ze wszystkim co jest „ichniejszej” produkcji to widok samochodów z logiem tych dwóch producentów poruszających się po szwedzkich drogach nie powinien specjalnie nikogo dziwić. Marka Saab powstała jeszcze w latach trzydziestych XX wieku i była synonimem luksusu z dużą dawką sportowych genów. Wnętrze Saabów przypominało kokpit samolotu bojowego, uturbione silniki były mocne i trwałe, a zawieszenie pancerne, które znakomicie radziło sobie w surowych warunkach drogowych jakie panują w krajach skandynawskich zimą. Niestety zawirowania na rynku motoryzacyjnym połączone z ciągłym przekazywaniem Saaba z rąk do rąk sprawiły, że ostatecznie ślad po tej kultowej marce zaginął w 2012 roku, a szkoda. Obecnie jakieś samochody z logiem tej szwedzkiej firmy zjeżdżają z taśmy produkcyjnej gdzieś w chińskiej fabryce, ale powiem szczerze, że nie wiele wiem na ten temat i nie za wiele mnie interesuje.., chiński Saab. Jednak Szwedzi nie złożyli broni i mają jeszcze jedną niespodziankę w zanadrzu... Volvo. Historia tej marki jest równie interesująca, a może nawet bardziej dlatego, że samochody z logiem tego koncernu uchodzą za jedne z najbezpieczniejszych pojazdów na świecie. Początek produkcji tych szwedzkich aut przypada na lata dwudzieste XX wieku kiedy to z linii produkcyjnej w Hisingen zjechał pierwszy samochód o nazwie ÖV4. Do roku 1999 Volvo rozwijało się całkiem dobrze na własnym podwórku, aż do czasu przejęcia marki przez koncern Forda. Zbliżający się wielkimi krokami światowy kryzys sprawił, że rynek motoryzacyjny zaczął drżeć w posadach, a producenci samochodów rozpoczęli przetasowania mające uchronić ich koncerny przed bankructwem. W 2010 roku Volvo trafiło w ręce chińskiej firmy Zhejiang Geely Holding Group Company Limited i w zasadzie z małymi roszadami pozostało w tych chińskich rączkach po dzień dzisiejszy.

 

Volvo XC90 T8 AWD 2018
08 marca 2019

Moje pierwsze spotkanie z Volvo miało miejsce już podczas studiów kiedy to mój kolega kupił za jakieś grosze stary jak łódź wikingów model 240 diesel o pojemności (nie wiem jakiej i on chyba też tego nie wiedział), a do tego jeszcze w kombi. Auto wyglądało jak pojazd emerytowanego szwedzkiego grabarza, ale prowadziło się nadzwyczaj dobrze. Zawieszenie tego wielkiego klamota przypominało sprężynowy tapczan, a jednostka napędowa może nie wyróżniała się imponującymi osiągami, ale miała dwie główne zalety; była niezniszczalna i przepalała dosłownie wszystko. Przypominam sobie, że w 2005 roku pierwszy raz usiadłem za sterem modelu S40 z silnikiem 2.0T. Wrażenia z jazdy były całkiem niezłe, ale zawieszenie tego samochodu zupełnie nie pasowało mi do stereotypu solidnej, zwartej limuzyny jakie były produkowane chociażby przez Niemców w tamtym czasie. Generalnie S40 nie przypadło mi za bardzo do gustu, ale model S60, a i owszem. Egzemplarz, którym udało mi się dosyć sporo „polatać” wyposażony był w pięciocylindrowy silnik diesla o pojemności 2.4 litra (D5) i mocy 185 koni mechanicznych. Powiem Wam, że przecierałem oczy ze zdumienia, ten samochód na trasie spalał około 4.8 litra ropy na 100 kilometrów, a do tego nie zepsuł się ani razu pomimo przebiegu grubo ponad 200 tysięcy kilometrów. Tylko niestety nie był pozbawiony wad. Auto wykazywało się dużą podsterownością, a spory moment obrotowy wraz z napędem na przednią oś powodowały, że jazda nim po śliskiej nawierzchni to była jakaś męczarnia i kabaret w jednym. Przód tańczył jak grupa młodych szwedów na promie dlatego każde wejście w ostry zakręt na śliskiej nawierzchni mogło skończyć się wizytą na leśnej polanie.., i to nie jest już kabaret bo tak właśnie skończył mój znajomy, którego wraz z grupą kilku pasażerów na pokładzie Volvo wyniosło „daleko od szosy” zaliczając przy tym większość z pobliskich drzew i krzewów. Wiecie co? Wszyscy uczestnicy tego wypadku przeżyli i nikomu absolutnie nic się nie stało. Okazało się, że system SIPS (Side Impact Protection System) i boczne poduszki powietrzne zadziałały w taki sposób, że energia uderzenia została rozproszona nie czyniąc nikomu większej szkody. Nauka?, doświadczenie?, czy może „numer po bandzie z rękawicą?” Czy słyszeliście o aferze, w której podejrzewano koncerny motoryzacyjne o to, że wykorzystują ludzkie ciała do testowania systemów bezpieczeństwa w swoich samochodach? Akurat nie czytałem nic takiego o Volvo, ale o Saabie już tak :) Prawdopodobnie pewien koncern, do którego należała ta marka dawał drugą szansę zrobić karierę tym, którym za życia nie za bardzo się powiodło. Zarzucano producentom, że w samochodach, które są rozbijane o ścianę siedzą ludzie, którzy zdążyli odejść już z tego świata. Czy to źle? Osobiście uważam, że wzbudza to pewne kontrowersje natomiast wszystko zależy od indywidualnego podejścia do sprawy. Widzę w tym całkiem wyraźnie chichot losu „urodzić się po to, aby umrzeć przyczyniając się do uratowania innych ludzi odnosząc przy tym sukces w dziedzinie nauki o zapobieganiu i skutkach wypadków drogowych.., po smierci” Z jednej strony.., a z drugiej strony... To już sami oceńcie. Wracając do Volvo kiedyś miałem okazję przejechania około tysiąca kilometrów za kierownicą pierwszej generacji modelu XC90 z silnikiem diesla. Samochód był bardzo wygodny, ale niestety za słaby jak na gabaryty tak ogromnego Suv-a dlatego postanowiłem dorwać w swoje ciekawskie szpony kolejną „dziewięćdziesiątkę”, ale tym razem najnowszą i najmocniejszą.

 

"Szwedzka bryza"

Volvo XC90 T8 w wersji wyposażenia R-Design wygląda po prostu świetnie. Egzemplarz w kolorze Bursting Blue, który otrzymałem do testów wyposażony został w dwa silniki, spalinowy i elektryczny, ale o tym wszystkim za chwilę. Na początku tradycyjnie już wygląd. W porównaniu do poprzedniej generacji nowe XC90 prezentuje się o niebo lepiej. Na całe szczęście nie pozostało nic z poprzedniego modelu poza stylistyką tylnych świateł zachodzących na tylne słupki, które nieznacznie nawiązują do przeszłości. Za to widoczna jest tytaniczna praca stylistów nadwozia. Auto budzi ogromne zaufanie, nie jest sportowcem i to widać, nie wyrywa się do rywalizacji na drodze i to również da się zauważyć. To Volvo jest po prostu sobą, niczego nie udaje, nic nie próbuje udowodnić. Wygląda jak ogromny, praktyczny, bezpieczny i elegancki SUV, który stylistyką pasuje do teraźniejszych czasów. Szczególnymi elementami, które naprawdę wyróżniają się na tle całości to wykonane w technologii LED reflektory przypominające literę T, wprowadzające dużo nowoczesności w wygląd tego Szweda. Auto jest masywne i to widać, ale nie przypomina kołkiem ciosanego osiłka, przeplata się tutaj zrównoważony szwedzki styl z elementami nowoczesności, a nawet powiedziałbym futurystyki.., chociaż może to za daleko idący wniosek, sam nie wiem. Wewnątrz pierwsza klasa, nie widać żadnej tanizny, stylu „starego dziada”, ani zbędnej nowoczesności, która mogłaby nie pasować do obecnie panujących trendów stylistycznych. Jest po Szwedzku czyli praktycznie, ale z nutą fajnego i ciekawego designu, który nie musi się podobać, ale też nie daje powodu do narzekania. Dla mnie jest super, podoba mi się i tyle. Teraz najlepsze czyli wielki monitor centralny w stylu „Tesli”, którego z jednej strony wręcz nie mogłem się doczekać, a z drugiej napawał mnie przerażeniem. Usiadłem oczywiście jak to sternik tego okrętu za kierownicą, wcisnąłem pedał hamulca i szukam startu.., hmm, w Niemczech jest inaczej, a tutaj? Na dolnym panelu konsoli środkowej pomiędzy przełącznikiem trybów jazdy, a dźwignią zmiany biegów znajduje się ładne pokrętełko z napisem Start Engine Stop. Należy je przekręcić w prawo, a usłyszymy.., no właśnie nic nie usłyszymy jeśli załączy się silnik elektryczny, w który auto jest wyposażone. Wracając do obsługi tego wielkiego tabletu. Jak zobaczyłem mnogość funkcji tego urządzenia to roześmiałem się pod nosem i pomyślałem, że wyjadę dopiero nad ranem z parkingu bo całą noc będę uczył się obsługi tego komputera. Nie jest źle, po krótkiej chwili wszystko staje się bardzo zrozumiałe i intuicyjne, musimy jedynie pamiętać, że prawie całym wozem będziemy sterowali właśnie za pomocą tego komputera.., tylko i wyłącznie. Dotykowe menu tego urządzenia jest w języku polskim, każdy klawisz odpowiada tylko za jedną funkcję i praktycznie ogranicza się do opcji „włącz lub wyłącz” dany element wyposażenia. Powrót do głównego menu jest możliwy po naciśnięciu niedotykowego guzika wkomponowanego w obudowę. Jakbym określił w kilku słowach ten monitor? Lubi dotyk, funkcje są czytelne, dosyć łatwo się to obsługuje, ale wyświetlacz w stylu apple to nie jest i nie spodziewajmy się kolorowych choinek rodem z Mercedesa S- Coupe. Wszystkich funkcji jakie możemy włączyć lub wyłączyć podczas jazdy jest około 40 nie licząc ustawień telefonu, klimatyzacji, radia, dźwięku, nawigacji, wyświetlacza i tak dalej. Nie będę ich opisywał bo za chwilę uśniemy wszyscy. Ok, chwytam w dłoń kryształowy drążek zmiany biegów, włączam „Drive” i wypływam jak Szwed na pełne morze. Pneumatyczne zawieszenie rozpieszcza moje cztery litery do granic możliwości. Trzeba naprawdę sporej nierówności żeby zatrzęsło tym wielkoludem. Pierwsze wrażenia z jazdy wręcz niesamowite, wyjechałem z parkingu na elektrycznym silniku w trybie jazdy „Pure” myśląc, że tak będzie zawsze, a ja będę zmuszony napisać na temat tego samochodu tylko jedno.., „nie do wiary, że udało mi się znaleźć perpetuum mobile”. Sielankowy nastrój w pewnej chwili zaburzył silnik spalinowy, który załączył się w chwili kiedy zasięg do przejechania na napędzie elektrycznym zbliżył się do zera. Okazuję się, że 390 koni mechanicznych to łączna moc generowana przez oba napędy. Silnik spalinowy to zaledwie dwulitrowa, turbodoładowana czterocylindrowa jednostka generująca aż 320 koni mechanicznych. Reszta to silnik elektryczny, dzięki któremu możemy przejechać około 30 kilometrów bez pomocy motoru spalinowego. Samochód ma napęd na cztery koła i ośmiostopniowy automat, który naprawdę dobrze sobie radzi w każdym trybie jazdy. Sprint do „sety” trwa 5.6s, a prędkość maksymalna wynosi 230 km/h co jest naprawdę niezłym wynikiem biorąc pod uwagę masę auta przekraczającą 2 tony. Auto w trybie „Power” żywo reaguje na gaz i pozwala na sprawne wyprzedzanie, ale.., jeszcze trzeba w razie potrzeby szybko włączyć ten tryb, a to trwa i trwa bo musimy; a) wymacać palcem obrotowe pokrętło na konsoli środkowej, b) spojrzeć na monitor i pokręcić tym pokrętłem wybierając odpowiedni tryb jazdy, c) kliknąć żeby zatwierdzić i dopiero możemy startować. Problem w tym, że wtedy to już ciężarówka, którą chcieliśmy wyprzedzić dawno zdąży dojechać na prom do Szwecji. Do wyboru mamy jeszcze łopatki przy kierownicy, ale nie przypadły mi one do gustu ponieważ moim zdaniem są odrobinę za małe i wymuszają nienaturalną pozycję trzymania „koła” w momencie gdy chcemy palcem wskazującym zmienić przełożenie. Bardzo podoba mi się funkcja zarządzania energią w tym wozie. Poruszając się w trasie na napędzie spalinowym możemy jednym guzikiem włączyć ładowanie akumulatorów silnika elektrycznego. Wjeżdżając do miasta lub stojąc w korku znowu jednym klawiszem wyłączamy spalinówkę i włączamy tylko prąd. Rewelacja bo nie hałasujemy, nie zanieczyszczamy i nie słuchamy rzędowej czwórki tylko zestawu nagłośnienia Bowers&Wilkins, który przeniósł mnie w inny wymiar. Czegoś takiego nie słyszałem nigdy. W końcu znudziło mi się nasłuchiwanie czy coś trzeszczy, skrzypi czy głośno pracuje więc włączyłem radio i przekręciłem potencjometr „in plus”. Całkiem przez przypadek ustawiony był kanał radia tego z Torunia. Poczułem jakbym siedział w wielkiej świątyni i osobiście rozmawiał z przywódcą tego klanu, a do tego jeszcze nasłuchiwał „głośnego i czystego śpiewu jego chóru”. Uwierzcie mi, takiego wrażenia jeszcze żaden zestaw grający na mnie nie zrobił pomimo tego, że nie mam słuchu muzycznego w ogóle. Systemy bezpieczeństwa... Jest ich tak dużo, że nie mam pojęcia od czego zacząć. Mam do Was prośbę, jeśli chcecie o nich poczytać po prostu wejdźcie na stronę Volvo i zróbcie to, a ja opowiem Wam tylko o najciekawszych według mnie. System City Safety ma za zadanie uniknąć bądź zredukować skutki zderzenia z pieszym, rowerzystą, innym samochodem czy.., łosiem. Auto jest na tyle mądre, że samo zahamuje jeśli na skrzyżowaniu skręcimy przed pojazd nadjeżdżający z naprzeciwka. W przypadku jeśli będziemy pędzić na tak zwaną czołówkę nasze Volvo również będzie starało się wyhamować nasz pojazd. Jeżeli natomiast coś pójdzie nie tak i wypadniemy z drogi wtedy nasz samochód przygotuje nas do twardego lądowania napinając pasy, a specjalny kształt foteli pomoże ochronić nasz kręgosłup przed skutkami uderzenia. W przypadku gdy będziemy stali na skrzyżowaniu, a radary naszego pojazdu zlokalizują szybko zbliżający się pojazd, który mógłby najechać na tył naszego wozu wtedy automatycznie zaczną szybko mrugać nasze światła awaryjne, zostaną napięte pasy bezpieczeństwa i uruchomione hamulce aby zminimalizować skutki uderzenia. Wszystko super i pełny bajer, ale co jeśli zrobicie to samo co ja zrobiłem? Otóż włączyłem blokadę drzwi tylnych (taki Child Lock) i zapomniałem o niej, chciałem zrobić zdjęcia wnętrza pojazdu więc „wylazłem” zza kierownicy i przesiadłem się na tylny fotel oczywiście zamykając za sobą tylne drzwi mojego auta. Skończyłem zdjęcia, chwyciłem za klamkę i co? I nic, siedzę jak ten gamoń i nie mogę wysiąść, wciskam przycisk odryglowania drzwi i dalej czekam nie wiadomo na co, aż do momentu gdy ktoś z zewnątrz nie pociągnie za klamkę i nie otworzy drzwi. A co w sytuacji gdy w kabinie pojawi się dym, a ja będę tam z tyłu? I powiem Wam, że to nie tylko problem Volvo bo w „Niemczech” jest identycznie. Jako, że autonomia puka do naszych drzwi obrałem sobie za punkt honoru przeprowadzenie poważnej próby i dałem szansę mojemu Volvo aby zaprowadziło mnie do domu.., samo. Wyjechałem na autostradę, włączyłem Pilot Assist, aktywny tempomat, puściłem kierownicę i pozwoliłem żeby samochód jechał sam. I jedzie. Co pewien czas system nakazuje przejęcie kierowania, a w zasadzie jakiś delikatny ruch kierownicą wystarcza do ponownego załączenia się auto-steru na naszym okręcie. Wszystko super jeśli droga jest w miarę prosta, a natężenie ruchu niewielkie. Niestety w pełni bezpieczne to nie jest, bynajmniej moim zdaniem. Podam Wam dwa przykłady, a właściwie sytuacje, które przytrafiły mi się podczas tej autonomicznej przejażdżki. Jadąc ze stałą prędkością na autostradzie zbliżałem się do zakrętu. Nie mając pełnego zaufania do tej „autonomii” trzymałem ręce nad kierownicą gotowy żeby ją chwycić w razie potrzeby. Auto zaczęło składać się w zakręt po czym po chwili pojawił się komunikat nakazujący natychmiastowe przejęcie kierowania. Po prostu łuk przerósł system i tyle. Podobną sytuację miałem w BMW serii 7. Przykład drugi; jadę lewym pasem, a obok mnie ciężarówka z naczepą. Razem dojeżdżamy do zakrętu w lewo. Mój samochód zbliża się prawą stroną do środka jezdni ponieważ tam namalowana jest linia i zaczyna skręcać w lewo, a ciężarówka jadąca obok też musi skręcić w lewo więc z prawego pasa zbliża się swoją lewą stroną do środka jezdni. Tak oto razem zbliżamy się do siebie przy prędkości około 90 km/h. „Sorry”, ale przejąłem kierowanie bo gdyby TIR ściął ten zakręt to było by gorąco. Dojechałem do celu i muszę przyznać, że byłem strasznie zmęczony tą całą autonomiczną jazdą. Uważam, że to będzie miało sens jeśli pojazdy będą się komunikować między sobą ponieważ na drodze człowiek z komputerem nigdy się nie dogada.

Czy kupiłbym Volvo XC90 T8 AWD? Ten samochód jest świetny, Volvo naprawdę podniosło się z głębokiego kryzysu i wypływa na szerokie wody. W zasadzie nic mnie nie irytuje w tym samochodzie i gdybym szukał dużego, bezpiecznego oraz bardzo komfortowego Suv-a to wziąłbym to auto pod uwagę. Jest tylko jedna rzecz, która daje mi do myślenia i nie chodzi o autonomiczną jazdą ponieważ z nią mają wszyscy producenci Premium pewne problemy, a prawda jest taka, że to my kierowcy ją testujemy. Silnik.., niby Pure, niby Hybryd i niby Eco. Tylko, że to dwulitrowe Eco bez napędu elektrycznego spala około 16 litrów paliwa w mieście. W cyklu mieszanym i połączeniu obu napędów spalanie spada do około 10 litrów, ale musimy nieustannie kontrolować nasz styl jazdy... Wybór należy do Was i jeżeli macie przygotowane 430 tysięcy złotych na fajne auto to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby je kupić. „Będziesz Pan zadowolony”

Na zakończenie serdecznie dziękuję Firmie Volvo Auto Bruno, która jako autoryzowany dealer Volvo zgodziła się na użyczenie do testu tego niezwykłego auta. Dziękuję Panie Robercie.

Artur Rojewski

"Czysta moc"

Następny