Polub mnie

Uwaga! Niniejsza strona ma charakter wyłącznie informacyjny, nie promuje żadnego stylu jazdy i nie ma charakteru szkoleniowego. Wszystkie samochody, których dotyczą opisy i zdjęcia zamieszczone na tej stronie są użytkowane zgodnie z przepisami ruchu drogowego i z zachowaniem najwyższych środków bezpieczeństwa tak aby nie wyrządzić nikomu żadnej szkody na drodze. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za innych użytkowników dróg, którzy w sposób niezgodny z przepisami ruchu drogowego lub z narażeniem zdrowia i życia innych będą użytkować pojazdy na drogach publicznych i poza nimi.

Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć samochodów, treści wpisów zamieszczonych na ich temat, a także ich dalszą publikację. Wszystkie zdjęcia i artykuły zostały stworzone przeze mnie i stanowią moją własność. Dziękuję za zrozumienie :)

  1. pl
  2. en

„Do tańca i do różańca”

Słowo Polonez nieodłącznie kojarzy mi się z polską kulturą, reprezentacyjnym tańcem dworskim, hektolitrami szlachetnego trunku o równie wdzięcznej zagranicznej nazwie "Polonaise spirit", tańcami, hulankami, swawolą i samochodem. Historia Poloneza pośrednio zaczyna się w latach 40 kiedy to przywódcy trzech wielkich mocarstw w ramach koalicji antyhitlerowskiej radzili nad nowym porządkiem na Starym Kontynencie. Ostatecznie Europę podzielono na dwie części, tą zachodnią czyli szczęśliwą, bogatą i rozwijającą się oraz tą wschodnią, która była smutna, szara, udręczona i biedna. Na domiar złego, żeby nikt przypadkiem nie zwiał na zachód powstał wielki mur, a wszystkie Państwa przynależne do bloku wschodniego zostały trwale przyspawane do gigantycznej żelaznej kurtyny i obdarowane samochodami, których wygląd, konstrukcja i sprawność skutecznie ograniczały prawdopodobieństwo ucieczki z kraju. Gdyby ktoś zapomniał to my z naszym narodowym szczęściem trafiliśmy na tą bardziej ponurą stronę. W tamtym okresie powstawały różne dziwne twory jak np., ukraiński Zaporożec, ruska Łada 2105, istniała "piękna" Dacia produkcji rumuńskiej, Wartburg z Trabantem produkcji DDR, słynąca ze "znakomitych" właściwości jezdnych Skoda 105, w której aby zlikwidować gigantyczną podsterowność trzeba było wozić kamienie pod maską dociążając w ten sposób przód pojazdu, a w 1980 roku świat przywitał dumnie i z otwartymi ramionami Zastavę 102 produkcji jugosłowiańskiej. Nasz kraj reprezentowały na wschodniej arenie Fiat, Syrena, Warszawa i Polonez. Wszystkie samochody tamtej epoki (dotyczy to też tych produkowanych na zachodzie) były ekstremalnie niebezpieczne. Niemalże każde zdarzenie drogowe kończyło się poważnymi obrażeniami. Czarnym koniem i zarazem największą zagadką tamtych lat była Łada 2105. Wyobraźcie sobie, że często na rosyjskich drogach można było zobaczyć taki obrazek; ogromna dziura w grubym murze, stojąca na wprost Łada z pobitym reflektorem i cztery ciała w środku. Jak to możliwe? Po prostu wykonana z pancernej blachy Ładzina, która nie posiadała żadnych stref zgniotu najczęściej w chwili uderzenia odbijała się od przeszkody powodując, że działająca ogromna siła uśmiercała wszystkie żywe istoty wewnątrz pojazdu. Ok, czas zakończyć te wywody dotyczące komuny, wrócić na rodzime podwórko i zająć się prawdziwym, namacalnym motoryzacyjnym dowodem z tamtych lat :)

 

Polonez 1.5 1991
07 marca 2019

Światełkiem w tunelu była druga połowa lat 70 kiedy realizacją projektu polskiego hatchbacka zajął się sam osobiście i we własnej osobie Giorgetto Giugiaro, włoski designer samochodów, który tworzył projekty nadwozi dla takich marek jak Ferrari, Alfa Romeo czy Audi. Prawdopodobnie Giorgetto wziął pod rękę deskę kreślarską, dwie butelki dobrego włoskiego wina, poszedł na plażę i zabrał się do dzieła. Nazajutrz o poranku z trudem dotarł do pracowni. Chcąc po prostu zapomnieć o tym co wydarzyło się wczoraj spakował projekt, poszedł na pocztę i wysłał go do Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie. Ta uznając, że widocznie tak musi wyglądać dzieło mistrza uruchomiła linię produkcyjną, z której zjechał w 1978 roku pierwszy POLONEZ. Testowany przeze mnie egzemplarz pochodzi z roku 1991, jest wyposażony w silnik o pojemności 1481 cm sześciennych, dysponuje mocą 75 koni mechanicznych, bliżej nieokreślonym momentem obrotowym i pięciostopniową manualną skrzynią biegów. Napęd przenoszony jest na tylną oś. Z wyglądu ten samochód przypomina trapez (zresztą taka była jego potoczna nazwa używana przez funkcjonariuszy policji w latach 90 XX wieku). "Poldek" wyglądał tak samo w 1978 i 1983, nie dużo zmieniło się później. W 1987 otrzymał szybkę za tylnymi drzwiami i to tyle rewolucyjnych zmian stylistycznych. Natomiast w 1989 roku dostał nowe lampy i poza drobną kosmetyką w kolejnych latach ganiał po kraju w tej doskonałej formie właściwie do 2002 roku. Bryła nadwozia tego samochodu opiera się na trzech figurach geometrycznych; prostokąt, kwadrat i koło, z czego prostokąty są sprytnie dzielone na mniejsze części, z których wychodzą po podziałce kwadraty. Tak więc w zasadzie Polonez to prostokąt w różnych konfiguracjach i koło. Okrągłe dwa reflektory z przodu, prostokątne lusterka zewnętrzne, wlot powietrza na masce rodem z Subaru i rura wydechowa przypominająca niedopałek papierosa. Tak w skrócie wygląda nasze polskie złote dziecko motoryzacji lat 80 i 90. Materiały użyte do wykończenia wnętrza w pełni odzwierciedlają czasy, w których ten wóz powstał. Oprócz wspomnianego wszechobecnego prostokąta dzielonego na kwadraty znajdziemy skórzaną imitację deski rozdzielczej, kilka włączników (prostokątnych), wielką kierownicę i konsolę środkową na której znajdują się przyciski wraz z suwakami do sterowania nawiewem powietrza. Na uwagę zasługują duże i na pierwszy rzut oka wygodne fotele. Całość może nie jest idealnie spasowana, ale mimo lat jakoś trzyma się w jednym kawałku. Przy okazji jakości wykonania przypomniała mi się opowieść mojego kolegi Adriana, który poszedł pod koniec lat 90 z dziadkiem do Polmozbytu zapoznać się ofertą sprzedaży "nowego" Poloneza. Dziadek nie chcąc zwracać na siebie uwagi próbował delikatnie zatrzasnąć drzwi, które wyraźnie odskakując nie dawały się zamknąć. W końcu podszedł i zapytał sprzedawcę dlaczego drzwi się nie domykają w tym samochodzie, a ten widać już doświadczony handlowiec wybrnął dyplomatycznie z niezręcznej sytuacji odpowiadając, że po prostu w tym egzemplarzu trzeba odrobinę mocniej trzasnąć drzwiami i zademonstrował dziadkowi jak to się robi. Ponoć "zarembał" tak mocno, że szyba w "Poldku" niemalże wpadła do środka, a z sufitu w salonie spadły kasetony na dach. Ostatecznie tylko w ten sposób zamknął drzwi za pierwszym razem. Dziadek Adriana jednak pełen obaw wybrał inny samochód, Renault Thalia. W zasadzie też Polonez tyle, że Francuski. Fenomenem w świecie motoryzacji jest to, że starsze Polonezy miały często większą moc i lepsze osiągi niż te produkowane w latach późniejszych, ich gaźnikowe silniki były bardziej żwawe niż te z wtryskiem. Chciałbym to jakoś uzasadnić, ale uwierzcie mi, że niestety nie potrafię. Zanim przekręcę kluczyk w stacyjce, uruchomię silnik i ruszę żeby podzielić się wrażeniami z jazdy to chciałbym opowiedzieć Wam jedną historię, która przytrafiła mi się za kierownicą Poloneza Trucka latem 2001 roku. Tamtego dnia jechałem załadowany oponami do jednej z podszczecińskich miejscowości. Pogoda była piękna, droga sucha, a natężenie ruchu niewielkie. Od czasu do czasu spoglądałem w boczne lusterko z nadzieją, że wyprzedzi mnie jakiś fajny, szybki markowy wóz. Jednak zamiast szybkiego, fajnego wozu zauważyłem coś zupełnie innego, a mianowicie wyjeżdżającą z mojego Poloneza tylną półoś napędową. Mój Truck wyglądem zaczął przypominać supersamochód, a ja nie dowierzając otworzyłem okno i spojrzałem w górę w nadziei, że ujrzę Optimusa Prime'a z komiksu Transformers, który zawisł nad Polonezem i nakazuje mu przekształcić się w autobota ratującego świat. Niestety Optimusa nie było, a ja z całym "mandżurem" na pace wylądowałem gdzieś na skraju pobliskiego rowu. Wracając do tematu; dźwięk kręcącego rozrusznika przypomina kaszel chorego, który trafił na oddział pulmonologii szpitala wojewódzkiego. Do tego trwa w nieskończoność i nie należy do szczególnie przyjemnych. W końcu jednak silnik zapala i można ruszać w drogę. Pierwszy bieg wchodzi łatwo, a ja puszczam sprzęgło i ruszam z ciasnego parkingu... Uhh proszę Państwa.., wykręcić Polonezem w ciasnej uliczce to nie jest przysłowiowe "wziął zrobił". Trzeba umieć balansować środkiem ciężkości własnego ciała tak, aby umiejętnie przenieść go na kierownicę, która dopiero pod ogromnym naporem daje się skręcić. Promień skrętu jest ogromny, a auto potrzebuje pole uprawne żeby zawrócić. Zapomnijcie o tradycyjnej nawrotce na trzy razy. Zawieszenie.., no tutaj na prostej drodze super, dziury nie stanowią żadnej przeszkody, krawężnik nie wróg, a i silnik na niskich obrotach całkiem nieźle i w miarę cicho kula tego dziadka przed siebie. Jednym słowem S-klaso drżyj bo nadjeżdża pogromca! Oho.., wciskam hamulec przed zakrętem i stwierdzam jednoznacznie, że zakres jego działania jest trzystopniowy; nic, odrobinę, albo wszystko. Na wszelki wypadek wybrałem opcję numer 3. Samochód zanurkował niemalże przycierając kloszem reflektora o asfalt (problem rozwiązano przy okazji liftingu w 1996 gdy lampy umieszczono wyżej, przepraszam, żart). Na zakrętach Polonez przypomina mi.., no właśnie, wiecie co mi przypomina? Aerobik dla Pań, których waga przekroczyła 100 kilogramów. I raz i dwa i trzy, Panie ćwiczą przekładając swój słodki ciężar z lewej na prawą, wszyscy na to patrzymy, klaszczemy gratulując wytrwałości, ale w głębi duszy bardzo się boimy, żeby to się nie skończyło jakąś katastrofą. Podobnie jest z Polonezem, który w zakręcie podpiera się lusterkami, walczy i piszczy, ale to wszystko jest dosyć rozpaczliwe i potęguje tylko niepotrzebny stres u kierowcy. Pewnie zastanawiacie się dlaczego opisuję właściwości trakcyjne starego Poloneza. W jednym z postów napisałem, że będę starał się oceniać samochody z perspektywy lat, w których zostały wyprodukowane. Opisywany przeze mnie egzemplarz wyjechał z fabryki w 1991 roku co oznacza, że powinno się go porównywać do samochodów produkowanych właśnie w tamtym okresie, a to niestety działa na niekorzyść Poloneza. Konkurencja była potężna gdyż właśnie lata 90 były złotą erą motoryzacji, do której samochody wyprodukowane na wschodzie Europy w żaden sposób nie pasowały ani jakością, ani trwałością ani też osiągami. Prym wiodły Niemcy i Japonia czyli popularne VW Passat, cała paleta Audi, Mercedesów i BMW, a do tego japońskie zabawki Honda Accord, Nissan Primera czy Mazda 626, a gdzie tutaj miejsce dla poczciwego Poloneza?

 

"Dobre bo polskie!"

Moi drodzy, wiele razy podczas Świąt Bożego Narodzenia spotykaliśmy się przy rodzinnym stole rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wszystko było dobrze do momentu gdy nie zaczął się temat polskiej motoryzacji ponieważ wtedy rodzina dzieliła się na dwa obozy i po krótkiej konwersacji na ten temat część gości rozchodziła się do domu kwitując wszystko jednym krótkim zdaniem "no to na nas już czas". Myślę, że taki czas nadszedł dla Poloneza na początku lat 90. Utrzymywanie na rynku tej marki aż do 2002 roku mijało się z celem. Przez ten okres Polonez stał się obiektem drwin, po prostu nie pasował do czasów, które nagle go zastały, został gdzieś z tyłu, przegrał wyścig z zachodem. Dla niego jedyną szansą było pozostanie w miejscu, w którym się narodził czyli za żelazną kurtyną, ale ta jak dobrze wiemy spadła w przepaść wiele lat temu.., a Polonez razem z nią. Patrząc na ten samochód cofnąłem się w czasie i zobaczyłem maszynę, która wiernie służyła wielu ludziom przez ponad dwie dekady. Owszem, auto było niedopracowane, miało dużo wad, psuło się, ale mimo wszystko mam do niego wielki szacunek za to, że w tych trudnych dla Polaków czasach Polonez woził ich do pracy, szpitala, czasami do pożaru ale i na zachód, dokąd wielu naszych rodaków zwyczajnie wyjeżdżało w poszukiwaniu lepszego życia.

Dziękuję za uwagę i trzymajcie się!!! :))

Artur Rojewski

"Koniec pewnej epoki"

Powrót do bloga